Jakiś czas temu proza życia zagnała mnie na starówkę.
Akurat zaczynała się wiosna: ptaki ćwierkały, a ziemia odmarzała. Bruk jął oddawać nagromadzone zimą nieczystości i dojmujący swąd kasty marginalnej frywolnie drażnił posągowe nozdrza pana Mikołaja.