Niewiasta z młodzianem się niegdyś spotkali,
W niewielkim przybytku wraz zamieszkali.
Ogrzewania i sanitariów domostwo poskąpiło,
Wszak eternitu i grzyba – łaskawie nie szczędziło.
I matka natura (w swej przewrotnej hojności),
Rozumy małżonkom zjadła, acz nie pożałowała płodności.
Zatem nie bacząc na kwaterunku wymiary i niewygody,
Rozpoczęli swój krótkowzroczny taniec godowy.
Tak oto z dwójki istot uciśnionych powstała spora gromada,
Pierwsze dziecię, trzecie… Piąte już chore – oj biada im, biada!
A jak tu pracować i żyć, gdy potomstwa więcej niż czasu…?
(…a czy oni przypadkiem sami nie narobili sobie tego ambarasu?)
Przeto rodzice załamują ręce i po zapomogi żałośliwie wyciągają,
W końcu na dzieci się należy… Zatem niech inni pomocną dłoń podają!
Tę od antykoncepcji odtrącili, bo jak to – życie zawczasu zabierać?
Lepiej je na doczesnym padole brakiem perspektyw sponiewierać!
Gdyż, mili państwo, to nie pieniądz się liczy, są wyższe wartości!
Zatem spróbujcie ogrzać się w cieple domowego ogniska i najeść ogromem wzajemnej miłości.