Setki lat temu ktoś wymyślił, że parę wiosennych dni w roku można przeznaczyć na święta. Zakotwiczył je w chrześcijaństwie i nazwał Wielkanocą. Do dzisiaj, przy wsparciu hołubionej tradycji, rzesze ludzi rok w rok malują jajka, dekorują domy pisklakami i zającami, a co bardziej uduchowieni chadzają do świątyń podumać nad łamaniem chleba, koroną cierniową i pustym grobowcem. Urzekający eklektyzm.
Wielkanoc nie ominęła mojego domu rodzinnego. Religijni Rodzice co roku brali udział w owej masowej celebracji. W momencie gdy moja siostra MadaM i ja byłyśmy na tyle duże, żeby lepiej zrozumieć wytwory specyficznie bujnej wyobraźni przodków, Mama namiętnie zabierała nas na wszelkie wydarzenia kościelne podczas Wielkiego Tygodnia. Przeraźliwie długa msza ustanowienia Eucharystii (złowieszczo trącająca kanibalizmem), męcząca Droga Krzyżowa ulicami mieściny, trochę przyjemniejsza (bo krótka) wędrówka ze święconką i zabójcza rezurekcja o świcie w Wielkanoc. Później już tylko pogańskie oblewanie się nawzajem wodą w świąteczny poniedziałek (względnie atrakcyjne).
Oczywiście z okazji świąt zjeżdżała się cała familia. Starszyzna siadała przy stole, aby przez długie godziny pochłaniać kalorie i procenty oraz chwalić się dzieciakami (jeśli było czym, ov_koz). A same dzieciaki musiały jakoś zorganizować sobie czas, co na początku 2000 roku wymagało nieco większej inwencji, niż w obecnej erze smartfonów z WiFi.
Zanim w późniejszych latach zaczęliśmy trollować napalonych typów z GG, mieliśmy do wyboru telefon stacjonarny, „Titanica” w TV albo po prostu analogową rzeczywistość. MadaM, naszych dwóch kuzynów i ja szukaliśmy różnych sposobów, żeby wytrzymać ze sobą te parę dni. Mieliśmy maksymalnie po 15 lat, toteż pomysły średnio wyszukane. Chłopcy dzwonili do koleżanek z mojej klasy, uskuteczniając marne zaloty albo urządzali zapasy w pokoju do chwili, gdy któryś nie skończył z płaczem.
Pewnej Wielkanocy siedzieliśmy w pokoju MadaM na pierwszym piętrze, którego okna wychodziły na główną ulicę mieściny. Zrzucanie baloników z wodą na chodnik było atrakcyjne tylko do pewnego momentu – najbardziej pożądana była interakcja z przypadkowymi przechodniami, których w świąteczne dni nie było zbyt wielu.
W końcu jednak pojawił się c e l. Przy kamienicy naprzeciwko zatrzymały się dwie nastoletnie dziewczyny. Kuzyni postanowili wtrącić się w ich pogawędkę i przystąpili do niezdarnego podrywu. Wiadomo, z bezpiecznej odległości najłatwiej szlifować bajerę. Dziewczęta z pobłażliwym chichotem odpowiadały na ich szczeniackie zaczepki, a zwłaszcza jedna z nich, która z racji dłuższych włosów wzbudziła większe zainteresowanie. W pewnym momencie starszy, 15-letni kuzyn postanowił skierować k o m p l e m e n t również w stronę drugiej niewiasty.
„Koleżanka też niebrzydka!”_wychechał niesamowicie ubawiony_”Pies by nie pogardził!”
|
Ale już koń by się uśmiał. Tyle, co kot napłakał.