Los miewa prawdziwie czarne poczucie humoru.
Jeszcze zanim zostałam zmuszona do przeczytania całego pakietu lektur szkolnych, telewizja w każde święta raczyła Polaków ekranizacjami tych najchwalebniejszych. Zbyszko ponownie umizgiwał się do Danusi, K M A C I C bronił Najjaśniejszej Panienki, a Edi z Mietkiem podżegali miecz Bohuna.
Nolens volens brałam udział w tych skostniałych maratonach filmowych. To wtedy jedna ze scen wżarła się w moją pączkującą wówczas świadomość i zasiliła szeregi dziecięcych fobii.
Ośnieżone pola, dwóch jeźdźców odłącza się od kawalkady. Wtem szamotanina. Basieńka chcąc wyrwać się z zachłannych objęć Azji, rani go prosto w_oko. Nikczemnik spada z konia i pozostawiony samemu sobie sprawdza obrażenia.
Widok pustego i krwawiącego oczodołu zmroził doszczętnie mój kilkuletni wówczas umysł… Utrata oka jawiła mi się jako najgorszy dramat i wywoływała prymitywny strach – uzasadniony, wszak wyolbrzymiony. Nawet samo patrzenie na kolce kaktusów do dzisiaj przyprawia mnie o złowieszczy dyskomfort. Ponura wizja potencjalnego kalectwa jest nieznośna.
|
Zeszłego lata do kociego „oratorium” św. Ewuni, Patronki Kotów Dachowych, dołączył kolejny egzemplarz. Biało-czarny kocurek z iście nazistowskim wąsikiem na pyszczku. Hiller jak się patrzy! Przez pewien czas pozostawał na uboczu i tylko podbiegał po jedzenie, jednak z czasem Mama go „złamała”. Zimą siedział już pod samym domem Rodziców i domagał się nie tyle przytulasków, co pomocy. Zakatarzony, z chorym pęcherzem i mozaiką strupów pod futerkiem. Za Siostry i moją rzewną prośbą spędził święta w nieużywanej części domu, na miękkim posłanku.
Jednak natura to niebywale podła niewiasta. Brutalnie steruje konstrukcją żywych istot i prowadzi je na manowce. Nawet nie zdążyłyśmy zabrać kocurka na kastrację, gdy ten zniknął na parę dni. Wrócił w najżałośniejszym jak dotąd stanie. Testosteron pchnął go na wojnę z kocimi Sowietami. Ucho miał rozdarte, a lewe_oko… w paraliżująco szczątkowym stanie. Kierunek weterynarz! Akcja-enukleacja, a ponadto antybiotyki, cewniki i odwszołowianko.
Znalezienie odpowiedzialnego opiekuna to spory wyczyn. Nawet zdrowe koty nie są chodliwym „towarem”, a co dopiero okaleczone. Od dłuższego czasu nosiłam się z zamiarem dokocenia mojej futrzastej, rozbrykanej panny. Hiller okazał się niesamowicie proludzkim kotem, wartym znikomych ilości snu, znoszenia niekompetencji niektórych „lekarzy” i nauczenia się na pamięć plakatów w klinice weterynaryjnej.
Los puścił do mnie_oko.